Self-Reg – jak nie dać się nerwom, czyli o przewadze samoregulacji nad samokontrolą

Napisane przez 23 lut 2018 w Psychiczny Piątek
Dodaj komentarz

 

Gdyby ktoś miał prosty przepis na to jak umieć opanować emocje, nie wyrzekając się przy tym siebie, poszłabym za nim może nie w ogień, ale w dym na pewno. Kanadyjski psycholog Stuart Shanker podjął się próby wywrócenia do góry nogami tego, jak o sobie myśleliśmy do tej pory. Przynajmniej ja. Z postawy – musisz bardziej się starać, musisz się lepiej kontrolować, więcej silnej woli, więcej samozaparcia yyyy … wdech, pozwolił przejść bez wyrzutów sumienia do „dbaj o swoje wewnętrzne zasoby”. Innymi słowy – nie ma się co szarpać, bo to i tak nic nie daje. Wyluzuj – a lepiej sobie poradzisz.

Książka Stuarta Shenkera Self-Reg Jak pomóc dziecku (i sobie) nie dać się stresowi i żyć pełnią możliwości, zyskuje sobie ostatnio coraz większą popularność. Od razu przyznam się, że nie bardzo lubię chwytliwe tytuły, za którymi rzekomo kryje się przepis mający zrewolucjonizować nasze życie. Jestem chodzącą podejrzliwością jeśli chodzi o psychologię w ogóle, a szczególnie jeśli chodzi o książki popularne, oparte na tej gałęzi nauki. Może nic dziwnego, że przy takim nastawieniu treść nie od razu mi się spodobała. Złożyło się na to również to, że czyta się ją jednak ciężej niż Juula. Za dalszą lekturą przemawiało jednak to, że metoda w niej opisywana jest wdrażana w szkołach – podobno z dobrym rezultatem. Koniec końców i ja doceniłam jej przesłanie.

Nie będę się rozpisywać – najcenniejszą rzeczą jaką wyjęłam sobie z tej książki jest to, że u podstaw naszego szczęścia leży wewnętrzny spokój, a nie perfekcyjna samokontrola. To on gwarantuje coś, co ja postrzegałabym jako osobisty sukces. Zaszczepianie sobie i dziecku myślenia: powinieneś bardziej, lepiej, częściej, mniej jeść, więcej pić, ćwiczyć itp, nieustanne ganienie się za to, że nie robimy czegoś wystarczająco dobrze, prowadzi głównie do frustracji, a nie zwiększania skuteczności. To owa samoregulacja stwarza idealne środowisko rozwijania umiejętności, pasji i tego co w człowieku najlepsze.

Chciałabym jeszcze wspomnieć o energii, którą to nieustanne poddawanie wewnętrznej ocenie swojego postępowania, bardzo wydatnie zużywa. Można to odczuwać jak zmęczenie, bezradność, czy brak wiary w pomyślny rozwój wypadków. To błędne koło z którego ciężko się wydostać, chyba, że przewartościujemy swoje postrzeganie tego, co naprawdę ważne. Zanim więc ulegniemy samozniszczeniu w wyniku nieustannie prowadzonej wewnętrznej walki o lepszą jakość własnej osoby – najpierw postarajmy się o jej „komfort środka”.

Ja tu wiele rzeczy upraszczam, ale zachęcam do zapoznania się z tą lekturą, bo tam kwestia samoregulacji nabiera logicznych ram. Nie do końca zachwyca mnie terminologia, uważam, że może można byłoby to wyłożyć prościej, bo w gruncie rzeczy założenia Self-Reg są właśnie bardzo proste. Pomimo tego, może komuś tak jak mi, to podejście podaruje odrobinę dystansu do różnych rzeczy. Może „złe” zachowanie własnych dzieci zaczniecie postrzegać jako objaw stresu, a nie działanie z premedytacją na szkodę udręczonych rodziców. Może łatwiej, tak jak mi będzie się uśmiechnąć przy obiedzie, nawet jeśli dziecko ze złości podzieliło się jedzeniem z podłogą. Daj Boże tylko, żebym nie zapomniała szybko o co w tym wszystkim chodzi, bo stare przyzwyczajenia lubią powracać tak szybko.

 




#

Odpowiedz