Grafikę powyżej zmontowało dla mnie moje jedenastoletnie dziecko – na okoliczność tematu którym mnie zresztą zainspirowało. Otóż wydaje mi się, że są pewne formy aktywności, zajęcia zarezerwowane nieformalnie dla dorosłych, nie do końca słusznie. Oddzielone trochę sztuczną granicą potrzebują być może małego impulsu, żeby przenieść się do niższej kategorii wiekowej, bo tak naprawdę wcale specjalnie poważne nie są. Uzmysłowiła mi to moja jedenastoletnia córka, która któregoś dnia oznajmiła, że zakłada bullet journal. Odgoniwszy pierwszą myśl, że oto moje dziecko niechybnie zeszło jednak na złą drogę, zapytałam rozsądnie, cóż to właściwie oznacza. Dowiodłam tym samym swojej ignorancji i pozostawania w tyle za pewnymi tendencjami, które dotarły już do powszechnej świadomości. Przewertowawszy pobieżnie treści dotyczące tematu dowiedziałam się, że bullet journal to coś pomiędzy planerem a pamiętnikiem, okraszonym odrobiną scrapbookingu (rozumianego jako ręczne dekorowanie).
Bullet journal w przeciwieństwie do gotowych kalendarzy daje wolność i elastyczność. Jednocześnie umożliwia planowanie miesiąca, tygodnia lub dnia w takiej formie, w jakiej najbardziej nam to odpowiada. Dodatkowo możemy tam zapisywać cele na dany okres czasu, prowadzić habbit trackery (odznaczanie codziennych czynności, które chcielibyśmy wypracować sobie jako nawyki), zapisywać cytaty, przemyślenia, prowadzić „codziennik” i co tylko jeszcze przyjdzie nam do głowy. Pomieszczą się w nim również nasze pomysły na to, co chcielibyśmy przeczytać, zrobić, obejrzeć. Nie wyklucza również istnienia czegoś co może przypominać pamiętnik w formie zapisków codziennych wydarzeń. Czyli z jednej strony systematyzujemy pewne rzeczy, ale tak nie do końca – jest tu dużo przyzwolenia na kreatywność. Nie ma pustych i przeładowanych kartek, tak jak to często dzieje się w kalendarzach.
Bullet journal służy lepszej organizacji życia, lecz jednocześnie jest też sztuką i dla wielu na pewno przyjemnością. Sam autor idei kładzie największy nacisk na dostosowanie do swoich potrzeb. Dla każdego bullet będzie czym innym – bardziej plannerem, albo pamiętnikiem, niezorganizowanym notesem, albo dziełem sztuki. Niby nic odkrywczego, prawda? A jednak. Zorientowałam się, że sama nieświadomie zaczęłam prowadzić coś takiego. Niestety u mnie będącego raczej świadectwem braku organizacji, niż jej potwierdzeniem jej istnienia ale może i tak może być.
Żeby prowadzić BuJo (skrót od bullet journal) na pewno trzeba posiadać notes. Specjaliści od tematu moją swoje ulubione typy, bo okazuje się że ma tutaj znaczenie nie tylko grubość papieru i jego nasiąkliwość, ale też liniatura albo to jak się otwierają (najlepiej na płasko). Popularnym wyborem są kropki (łączą zalety papieru gładkiego i w kratkę), których zastosowania nigdy wcześniej nie rozumiałam. Drugie miejsce zajmuje kratka. Oto dwa z najpopularniejszych notesów wykorzystywanych do prowadzenia bullet journali.
Moleskine
Klasyczne, lekkie o papierze wysokiej jakości, szyte jak książki Moleskiny od lat cieszą się uznaniem. Charakterystyczna gumka trzymająca całość zamkniętą, kieszonka umieszczona na tylnej okładce – całość elegancka i dyskretna. Różne wielkości, edycje limitowane, wysoka trwałość, duży komfort pisania. Raczej powszechnie dostępne ale w lepszych sklepach papierniczych.
LEUCHTTURM1917
Niektórzy uważają, że jest lepszy od Moleskine. Jest edycja kropkowana wypuszczona specjalnie z myślą o BuJo, 240 ponumerowanych stron, kieszeń rozkładana na końcu, pusty spis treści, otwiera się na płasko, papier odporny na atrament. Trudniej dostępny i nieco droższy nawet od Moleskine.
Wybór na rynku jest przeogromny i nie pokuszę się o choćby zarys możliwości, ale jeśli ktoś chce zagłębić się w temat to profesjonalny test notesów znajdzie na sierysuje.pl
A czasem zupełnie spontanicznie uda się dostać w prowincjonalnej księgarni coś takiego – w metalowej oprawie. Cena ok 20 zł.
Natomiast moja córka założyła BuJo w zeszycie formatu a4 z ozdobną twardą okładką. Pewnie nie bardzo to poręczne i z czasem zweryfikuje swoje potrzeby, ale na razie zupełnie jej to wystarcza. Oto wyrwane fragmenty tego, co zrobiła do tej pory.
Bardzo podoba mi się estetyka blogów i fizycznych planerów prowadzonych przez ludzi oddanych sprawie. Ma się wrażenie, że cała ich rzeczywistość wygląda pastelowo – jeśli ich biurka i akcesoria biurowe są reprezentatywne dla pozostałej części ich życia. Nagłówki, stemple, cytaty, ozdobne taśmy tworzą też pewną pokusę nadmiernego skupienia się na wyglądzie, a mniejszego na treści. Chociaż z drugiej strony – przecież wszystko dozwolone.
Oprócz tego, że bullet journal ma wymiar praktyczny i może pomóc uporządkować kilka spraw, jak widzę jest też pewną formą zabawy. Dzieci niewyżyte plastycznie, takie którym pomysły nie mieszczą się w głowie, prowadząc taką formę notatnika robią sobie też swego rodzaju prezent na przyszłość. Szereg spraw, które umknęłyby bezpowrotnie, trywialnych z pozoru wydarzeń, ale nadających charakteru codzienności, to jacy byliśmy w dzieciństwie może uchwycić taki nieformalny luźny planner. I może lepiej prowadzić BuJo zamiast po latach z przerażeniem uzmysłowić sobie, że owszem prowadziło się pamiętnik, bardzo intymny, ze szczegółami i całą nastoletnią mądrością, tylko szkoda, że nie wyrzuciło się go w porę. No a teraz nijak nie można sobie przypomnieć, gdzie on właściwie jest. Uniknięcie kompromitacji związanej z ewentualnym wpadnięciem niekontrolowanych jeszcze umysłem wynurzeń, w niepowołane ręce, jest argumentem za prowadzeniem raczej bullet journala. Takiego bardziej rejestru wydarzeń, niż własnych mądrości.