W tym przedświątecznym poszukiwaniu czegoś wyjątkowego, czegoś czym można jeszcze zaskoczyć i zrobić wrażenie, natknęłam się na coś co zupełnie zadrwiło z moich zmysłów. Torby i plecaki, które wyglądają jak żywcem wyjęte z kreskówki. Patrząc na zdjęcia zastanawiałam się, czy istnieją realnie czy tylko zostały dorysowane do postaci. Otóż istnieją i nie są płaskie ani kartonowe, ani nie zostały narysowane w Photoshopie. I można coś włożyć do środka zupełnie normalnie. (więcej…)
Jak kształtuje się subtelna równowaga między ceną, a jakością, sprawdzamy na przykładzie TopMove – szkolnej torby na kółkach z Lidla. (więcej…)
Dobrze jest, jeśli dziecko ma pasję. Bo jest nadzieja, że ona nada kierunek jego życiu. Że będzie robiło to, co lubi i może jeszcze nawet potrafi się z tego utrzymać. (więcej…)
Plecak Beckmann
Plecaki Beckmann produkowane przez norweską firmę, są produktem z kategorii przemyślanych. Bardzo lubię skandynawskie marki dziecięce, bo są bardziej porządne niż efekciarskie. Dotyczy to i tych plecaków i np. kombinezonów Reima, o których w innym poście. (więcej…)
Mój tata miał piórnik drewniany (dwa – przez cały okres nauki, jeden z nich ma do tej pory), ja miałam parę piórników chińskich, plastikowych i pseudoskórzany, moja córka chociaż spędziła w szkole dopiero 3 lata, ma piórników kilka – głównie tekstylnych. A pokolenia łączą – piórniki metalowe. Może mało pojemne, zwłaszcza jak na dzisiejsze bogate wyposażenie, ale za to klasycznie eleganckie, z charakterem, dobrze chroniące delikatną zawartość i takie … ascetyczne w swojej prostocie. (więcej…)
W Kanadzie w ponad 1300 szkołach w klasach zamontowano rowery stacjonarne. Dzieci, które nie radzą sobie z nagromadzoną energią emocjonalną, które czują się złe, smutne, albo po prostu mają dość siedzenia w ławce – mogą z nich korzystać. Jakież proste, a jakie dalekie od polskiej szkoły. Tej którą przynajmniej ja znam z relacji własnego dziecka i dzieci koleżanek.
Emocje – właściwie jakiekolwiek – są w szkole niepożądane, bo wesołość, smutek, żal czy agresja są przecież elementem niesprzyjającym nauce i na co już w ogóle nie można pozwolić – utrzymaniu dyscypliny. Bo dyscyplina jest w szkole najważniejsza. Niewielu pedagogów ośmiela się hołdować zasadzie, że dyscyplina jest niepotrzebna tam, gdzie rozwiną się więzi i uczucia wyższe. A w każdym razie, nie jest już wtedy najważniejszym narzędziem kształtowania osobowości i umysłu młodego człowieka.
Po ćwiczeniach na rowerze dzieci czują się lepiej, przez co lepiej się z nimi współpracuje. Są bardziej skupione, komunikatywne, odprężone i bystrzejsze. A mniej nerwowe i impulsywne. Nic odkrywczego, bo doświadczył tego chyba każdy, kto podjął jakiś wysiłek fizyczny.
Pojawia się tutaj termin „samoregulacja” zdefiniowanego luźno jako „samouspokojenie”, które wielu uczniom przychodzi z trudem, co jest z kolei źródłem kłopotów i frustracji nauczycieli. Trzeba brać pod uwagę, że każdy przychodzi do szkoły z różnym bagażem emocjonalnym i trudno jest dla wszystkich uczniów stosować te same standardy karności i posłuszeństwa. Jakkolwiek wywrotowo to nie brzmi.
I tak to zamiast pisać o zabawkach wkroczyłam w tematy zupełnie poważne, z zakresu wewnętrznej dyscypliny. Reasumując – takie rowerki mogłyby wyeliminować szereg szkolnych napięć. Czy tez może nie same rowerki, tylko empatyczne podejście nauczycieli i umiejętność ich wykorzystania. To wymaga oczywiście zawierzenia dziecku, że ono naprawdę tego teraz potrzebuje, nie traktowania jako nagrody czy aktywności na zawołanie. A to z kolei wymaga odwagi.
Przyjaciółka opowiedziała mi, że jej syn zapytany na lekcji „Jakie może być jabłko?” odpowiedział: „Obsrane”. Odpowiedź jak najbardziej merytorycznie poprawna, spotkała się z krytyką i odpowiednią adnotacją skierowaną do rodziców. Aczkolwiek można dyskutować nad elegancją takiego zachowania, wydaje mi się, że pewna doza poczucia humoru u nauczyciela, mogłaby rozładować sytuację bez nadawania jej nadmiernego znaczenia. Ewentualnie rowerek stacjonarny zastosowany odpowiednio wcześniej, mógłby zaowocować przymiotnikiem z rodzaju „czerwone”, a już co najwyżej „zgniłe”…
Plecak Ypsilon firmy Deuter kupiliśmy pomimo niemałej ceny, ponieważ mieliśmy pozytywne doświadczenia z jego mniejszym „kuzynem”. Jest to plecak szkolny, przeznaczony wg producenta dla dzieci powyżej dziewięciu lat. Jego tył jest krótszy i specjalnie dostosowany do dziecięcej sylwetki. Plecy zrobione są z anatomicznie profilowanej pianki i wzmocnione dwoma profilami aluminiowymi. Dopasowane szelki, w kształcie litery „S”, zapobiegają zjeżdżaniu z ramion i gwarantują wygodę noszenia. Spód jest usztywniony.
Plecak ma mnóstwo przegród i kieszonek: duża komora główna z dodatkową przegrodą na większe książki, średnia kieszeń organizer od frontu, przednia kieszeń na lunch, przezroczysta kieszeń na plan lekcji oraz dwie boczne kieszenie elastyczne, doskonale współpracujące z termicznym kubkiem Contigo, o którym pisałam wcześniej.
Pasków jak w łowickim kilimie, bo są i paski kompresyjne i zapinany biodrowy i piersiowy. To dobry dodatek, przynajmniej teoretycznie, bo dzieci raczej ich nie używają. Ja te paski starałam się pozwijać, żeby nie zbierały próbek biologicznych z każdego kąta i chodnika.
Moje dziecko o bogatym piórnikowym doświadczeniu, autorytatywnie stwierdziło, że piórnik musi mieć trzy przegródki. Takież właśnie oferuje firma Gabol.
Piórnik nie jest duży, ale ma odpowiednią pojemność, żeby pomieścić: (spis z natury) 37 (!?) kredek i elastyczną linijkę w środkowej kieszonce, klej w sztyfcie i nożyczki w jednej bocznej oraz korektor, dwa ołówki, 3 długopisy, temperówkę i 3 gumki w drugiej. Zdumiałam się sama.
To, że suwaki napięte do granic możliwości wytrzymują, uważam za niezły test jakości użytych materiałów. Możliwość podziału rzeczy między kieszonki wydaje się logiczna i przydatna, a waga piórnika w stosunku do pojemności nader niewielka.