Rozsadzanie dzieci w szkole jako forma kary, prewencji, czy … próba integracji klasy?

Napisane przez 18 paź 2018 w Psychiczny Piątek
Dodaj komentarz

 

W klasie pewnej dziewczynki wychowawczyni pousadzała dzieci według własnego klucza. Z grubsza wyglądało to tak, że nieliczni pozostali na swoich miejscach i w starym układzie, niektóre ławki stały puste, ale większość usiadła w parach mieszanych – dziewczynka z chłopcem. Często na zasadzie – tzw. grzeczne dziecko z tzw. problematycznym. Niby zwykła rzecz ale roszada ta nie spotkała się z aplauzem ze strony ani uczniów ani rodziców. Resztki, może nie aż szkolnego zapału, bo ten przestał istnieć gdzieś koło zerówki, ale szkolnej tolerancji u co wrażliwszych jednostek wyczerpały się definitywnie. Odebranie im możliwości samostanowienia z kim pozostaną w bliższej relacji, a z kim jej utrzymywać nie chcą, stało się w ich odczuciu kolejnym dowodem na to, że szkoła traktuje ich przedmiotowo.

Sprawa oparła się o pedagoga szkolnego, który rozdarty pomiędzy „skutecznością tradycyjnych metod”, a chęcią niesienia pomocy, podtrzymał prawo nauczyciela do tego rodzaju działań, jednocześnie dając zielone światło do powtórnego przeanalizowania co trudniejszych przypadków. Pani nauczycielka podkreślała, że tego rodzaju rozwiązanie wielokrotnie jej się „sprawdziło”, nie definiując cóż to właściwie oznacza. Rodzic podniósł kwestię wygody pedagogicznej i tego, że dzieci mało kłopotliwe pełnią rolę bufora pomiędzy niesfornymi, a prowadzącym lekcje, stając się narzędziem pracy pedagogicznej. W jednym oku zakręciła się łezka urażonej ambicji, w innym żalu że szkoła wygląda tak jak wygląda – czyli jedynie w swoim przekonaniu dobrze.

W finale tej niby to błahej sprawy, ale godzącej jednak w wolność jednostki, w zasadzie nie było osób zadowolonych. Wychowawczyni – osoba młoda chociaż podkreślająca z powagą swoje kilkuletnie doświadczenie, poczuła się dotknięta najbardziej. Interwencję rodziców odebrała jako zamach na jej kompetencje i rewir, w ramach którego obowiązują jej metody wychowawcze. Dzieci, które w domu błagały rodziców o interwencję, zapytane publicznie w klasie o ocenę sytuacji, mówiły ze spuszczoną głową, że „już się przyzwyczaiły”. Przyjęto to bez zastrzeżeń i refleksji. Te co bardziej zdeterminowane czy też odważne coś tam ugrały, ale nie wiadomo na jak długo. Rodzice otrzymali komunikat, że dialog ma swoje granice i pewnych spraw lepiej nie poruszać.

Swoją drogą ciekawa jestem, co odpowiedziałby nauczyciel – zapytany w pokoju nauczycielskim – i jak się tutaj pracuje, pani dyrektor dobra, czy wołałaby Pani/Pan jednak kogoś innego? Podejrzewam, że również nie rozwinąłby pełnego spektrum blasków i cieni pracy w tymże zespole i może nawet powiedziałby, że „już się przyzwyczaił”.

 

Photo by moren hsu on Unsplash




# #

Odpowiedz