Dzisiaj kolejny odcinek Psychicznego Piątku, którym dręczę Was od trzech tygodni. Miało być o pieniądzach, ale żeby nieco się odprężyć postanowiłam wziąć na warsztat coś słodkiego i lekkiego. Pianka marshmallow i dzieci. Doskonałe połączenie dwóch bytów, z których jeden chce pochłonąć drugi. Sami wybierzcie który który. Mi wyobraźnia podpowiada straszne rzeczy.
Pewnie słyszeliście o eksperymencie na żywych dzieciach (aaaa!) znanym jako test marshmallow. Był serią badań nad opóźnioną gratyfikacją (odroczeniem przyjemności, nagrody) pod koniec lat 60 i prowadzonych przez psychologa Waltera Mischela. Wnioski z niego płynące stały się przyczynkiem do reformy edukacji w USA, z naciskiem na kształtowanie osobowości uczniów. Polegał on na wprowadzeniu dziecka do pokoju pozbawionego zabawek i innych atrakcji, posadzeniu przy stole, na którym stał talerzyk z jego ulubioną przekąską (oczywiście nie musiała to być pianka, mogło być ptasie mleczko, cukierek, ciastko – to co dziecko lubi najbardziej). Następnie opiekun informował o zasadach. Dziecko zostawało samo i jeśli wstrzymało się ze zjedzeniem przysmaku, aż do powrotu opiekuna – dostawało drugi taki sam i mogło zjeść oba. Jeśli nie – zjadało tylko to, co miało przed sobą i drugiego nie dostawało. Potem opiekun wychodził na około 15 minut.
Dzieci biorące udział w badaniu były w wieku przedszkolnym – mediana wieku nieco ponad 4 lata. Część dzieci (stosunkowo niewielka) zjadła słodycze natychmiast, a część próbowała odwlec ten moment mając na uwadze późniejsze korzyści i przeżywając mniejsze lub większe katusze. Niektórym udawało się poskromić własne żądze, ale inni znużeni czekaniem i walką z samym sobą, ulegli pokusie. Umiejętność samokontroli (bo o nią tutaj chodzi) u dzieci, które pozytywnie przeszły cukierkowy eksperyment, jak się po latach okazało przyniosła pozytywne efekty. Począwszy od lepszego wykształcenia, poprzez wyższe zarobki, a niższe BMI (zabawne, przecież zjadły dwa razy więcej słodyczy), aż po większą zdolność utrzymywania przyjaźni.
Dzieci radziły sobie z sytuacją na różne sposoby. Ignorują istnienie pokusy, zasłaniają sobie oczy, liżą słodycze, wąchają, bawią się nimi. Są wśród nich mniej i bardziej kreatywni. Wyrafinowanym podejściem do tematu wykazał się pewien chłopiec, wcielając w życie awykonalne powiedzenie „mieć ciastko i zjeść ciastko”. Ponieważ miał do czynienia z ciastkiem Oreo rozdzielił je delikatnie na dwie części, wylizał biały krem i złożył je z powrotem. Nie bardzo wiem jak zakwalifikować powodzenie doświadczenia w jego przypadku, ale bez wątpienia rekonstrukcją ciastka dowiódł swojej wyjątkowej inteligencji.
Zawsze zastanawiało mnie jak bardzo miarodajny jest ten test, nie uwzględniający przecież szeregu czynników. Są dzieci, które żyją w niestabilnym środowisku i zdobyte doświadczenia mogą podpowiadać im, że jeśli nie skorzystają natychmiast to tylko na tym stracą. Może mają za sobą przeżycia związane np. z niedotrzymaniem obietnic. Znam też dzieci, które są bardzo karne, wręcz do przesady. Mogą odebrać obietnicę prowadzącego eksperyment jako polecenie. Oczywiście wykonywanie poleceń też wymaga samokontroli, ale tutaj nie spodziewana gratyfikacja o niej decyduje, a raczej strach przed niepodporządkowaniem się. No i są również takie, które po prostu nie zrozumiały zasad, albo były na przykład bardziej od innych głodne.
Zamierzam przeprowadzić słodki eksperyment na swoim dziecku. Muszę tylko poszukać pomieszczenia bez bodźców. Trudno o takie w domu i może nie będę się chwalić jakie przychodzą mi do głowy. Ciekawi jesteście jak wypadłyby Wasze dzieci? Na pocieszenie powiem, że podobno sprawa nie jest całkiem przegrana, bo nad samokontrolą można pracować.