Psychiczny Piątek wita Was nerwowymi tikami i pozdrawia uciekając oczami w bok. Tym razem podywaguję sobie na temat, który odpuściłam sobie wiele lat temu jeśli chodzi o moje potomstwo, ale który powraca do mnie jak bumerang podczas przygodnych spotkań z dziećmi innych matek. Kwestia mówienia i nie mówienia „dzień dobry”, „cześć” i „czołem” dorosłym.
Bardzo upraszczając – dzieci które spotykam dzielą się na kilka kategorii:
- cześć ciociu, albo bez ciociu nawet – grupa ekstremalna, rzadko spotykana, otwarta, traktująca nas – leciwych dorosłych jak równych sobie, znajdująca wspólne z nami tematy rozmów; nie wiem jak są postrzegani przez rówieśników, ale mnie to bawi i w sumie – odpowiada;
- dzień dobry „z oczami” – dzieci dobrze ułożone, ale raczej otwarte, chętne do rozmowy;
- dzień dobry „bez oczu” – dzieci utemperowane, ułożone, nie bardzo mają ochotę mówić dzień dobry, ale uważają że powinny bo zostało im to wpojone;
- milczące – w odmianie uśmiechniętej akceptacji, ewentualnie – „przejdziemy sobie obok siebie i nie zrobimy sobie krzywdy, dobrze?”
Pierwsza grupa zasługuje na uwagę bo jest stosunkowo nowym zjawiskiem – w moim pokoleniu nie znałam nikogo kto zwracałaby się do dorosłych w ten sposób. W pokoleniu mojej córki znam parę przypadków. A trzeciej grupy szkoda mi najbardziej.
Powiem tak – nie mam żadnego wyobrażenia o tym, jak powinno zachować się spotkane przeze mnie znajome dziecko. Dopuszczam i akceptuję każdą z tych sytuacji, nie wartościując pod względem „sukcesu wychowawczego”. Każda z tych postaw ma swoje uzasadnienie w psychice dziecka i ja to respektuję. To co ewentualnie jest przykre – ze względu na dziecko oczywiście, to powitania wymuszone. Najgorsze są te, kiedy dziecko jest przynaglane do okazania mi „należnej czci” bezpośrednio, nierzadko z poszturchiwaniem włącznie. Myślę, że wtedy skrępowani czują się wszyscy.
Być może „złotym środkiem” w takich sytuacjach jest bezwarunkowe uznanie granic dziecka i pozostawienie wyboru „czy” i tego „jak” się przywita. Bo cóż warte są powitania wymuszone? O ileż bardziej wartościowy jest uśmiech rzucony spod spuszczonych powiek, niż gromkie „dzień dobry”, które przykazano mówić.
Co myślicie o mówieniu „dzień dobry” przez dzieci? Czy nie mówienie, jest rażącym uchybieniem, które źle świadczy o pedagogicznych umiejętnościach rodziców? Czy z kolei mówienie zbyt swobodne jest przejawem braku ogłady? A może przejmowanie się tym, co i jak mówi do nas dziecko dowodzi istnienia naszych „słabych stron”?
Photo by Vladislav Klapin on Unsplash
Monika
11 stycznia 2018Też się kiedyś nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku że ważniejszy jest dla mnie komfort mojego dziecka niż oczekiwania dorosłego. Obie moje córki cenią sobie dystans jaki mogą zachować w stosunku do, mniej lub bardziej znajomych, dorosłych. I ja je doskonale rozumiem i nawet trochę zazdroszczę.
fajnedladzieci
17 stycznia 2018No właśnie, różnie to bywa. Niektórzy dorośli brak powitania odbierają negatywnie i nawet w moim domu ciągnęły się swego czasu na ten temat dyskusje, które kategoryzowały dzieci na te mówiące i nie mówiące „dzień dobry” z przypisaniem od razu pewnego zestawu cech do jednych i drugich. Jakoś ta opcja z powitaniem wydawał się wielu bardziej sympatyczna. Ale ja nie widzę takiej zależności.