Zamknięte w zgrabnych metalowych pudełkach tworzywo, o ciekawych właściwościach. Prezent uniwersalny o szerokim spektrum wieku i płci. Z kategorii tych, które sprostają sytuacji „ale ja go nie znam” i „ale on/ona się niczym nie interesuje” oraz „nie mam pomysłu”.
Występuje w różnych odmianach, różniących się właściwościami. Ale w zasadzie chyba każda rozciąga się jak plastelina, odbija się jak piłeczka, rozrywa się i strzela bąbelkami powietrza przy ściśnięciu. Poza tym może być przezroczysta jak szkło, albo zmieniająca kolor, magnetyczna, świecąca w ciemności, mieniąca się itp.
My mamy wersję zmieniającą kolor, przezroczystą i taką z oczami. Wszystkie cieszą się powodzeniem, ale moja ulubiona to ta, która na mnie patrzy, bo w zasadzie gdzie by się oczu nie wmontowało to wyglądają … bardzo na miejscu. To ładne oczy, choć dość tępawo patrzą, ale świetnie się komponują z niezbyt subtelnymi rysami, jakie pozwala nam stworzyć masa plastyczna. Są zakończone taką nóżką, którą wsadza się w plastelinę, co bardzo ładnie je stabilizuje, pod dowolnym kątem.
Niektórych może odstraszać cena 40-50 zł za pudełko, ale to jest zabawka do której mimochodem się wraca, jeśli tylko leży na wierzchu. Plastelina jest cicha … rozkosznie cicha. I niewysychająca. Zapewne posiada też jakieś wyszukane właściwości terapeutyczne, których nie umiem nazwać. Ale można tak siedzieć i ugniatać i ugniatać… albo ogłupiające może?!
Piżamy jako strój niewyjściowy, często są marginalizowane w naszych potrzebach ubraniowych. Zwłaszcza w przypadku dzieci uważam to za przeoczenie, bo śpią więcej niż dorośli – wygoda ma tu więc niebagatelne znaczenie. Zwłaszcza, że ciałko delikatne, a wiertliwe i za dnia, i w nocy. Śpiochy jako uniform obowiązujący w pierwszych miesiącach życia, niespodziewanie zaczyna ustępować odzieży, pozwalającej wyjrzeć stopie na świat – z przyczyn wiadomych. Pojawia się więc ważki pytanie – rampers, czy zwykła już piżama? Rampers będący – jak sądzę w swojej ignorancji modowej – to śpiochy bez stóp, mający tę zaletę, że nic się nie zadziera i nie kitłasi. Piżama, by dotrzymać mu kroku powinna mieć długą koszulkę, żeby zapobiec powstawaniu „zimnej przerwy” w okolicy nerek.
Po przetestowaniu różnych marek, których przez miłosierdzie nie wymienię i które piżamy uważały za strój niegodny jakości, zakończyliśmy zmagania w on-linowym sklepie NEXT. W ciągu trzech dni przysłano nam piżamki ładne, miękkie i z bardzo dobrej jakości bawełny. Ponieważ już wcześniej zdarzało nam się kupować tam bieliznę nocną, z całym przekonaniem mogę ten sklep polecić jako źródło dobrych jakościowo uniformów na ciemną część doby.
Miś jako synonim przytulanki ukochanej, której ewentualne zawieruszenie uniemożliwia zaśnięcie dziecku, rodzicom i ogólnie – dalsze normalne życie, jest niezbędnym składnikiem dzieciństwa. Nie chcę mówić, że życie bez ulubionej przytulanki jest jakieś ten, czy coś, ale takie jednak jest, no, mniej trochę jakby… nie?
Więc u nas takie misie są. Jeden jest misiem według systematyki gatunkowej bezsprzecznie, a drugi jest króliczkiem. Oba są kochane i piękne w swojej prostocie, ale każdego z nich jest tylko jeden egzemplarz. A dzieci dwoje. O misia boje.
Przetrząsam więc internet w poszukiwaniu duplikatu, czy choćby godnego sobowtóra – bez efektu. Bo misie są ze sklepu z odzieżą używaną. Dawno wyprodukowane, nie do dostania. Szukam więc w używanych. 36 stron misiów i … żaden jak ten. Firma, jakby nie istniała nigdy, a misie jakby z kosmosu. Konia z rzędem temu, kto …
Z misiami mogą się też wiązać prawdziwe koszmary – jak np. ten tytuł z aukcji Allegro, zwiastujący męki kolek, jeśli zdecydujemy się na tę przytulankę: „Szumiący miś Przytulanka Kolki Gratis!”. Albo inny – tego zawsze naprawdę się bałam – dostajesz misia w rozmiarze XXL, który zawala pół sypialni, a gabaryty wywożą dopiero za dwa miesiące. Te gigantyczne misie są zdecydowanie za tanie, nawet zważywszy na ich brzydotę. Już pomijam fakt, że roztocza znajdujące się w okolicy, dajmy na to, śledziony niedźwiedzia, są totalnie niewytrzepywalne.
Fajne dla dzieci, nie musi być wcale „fajne”. Może być, a nawet powinno być, kompletnie zwyczajne, proste. Niepretensjonalne. Ale z duszą – kochane, swoje. Takie właśnie – nie do znalezienia drugie takie. Nigdzie.
Na przekór publikacjom wszechobecnym w księgarniach, seriom nieśmiertelnym, z grafiką dosadną, krzykliwą i przerysowaną, polecam serię Ulica czereśniowa wydawnictwa Dwie siostry. Nie znajdziemy tu karykaturalnie wielkich oczu, uśmiechów od których może odpaść pół czaszki, zębów tak wielkich że strasznych i humoru rodem z kiepskiego kabaretu. To książki bez słów, w których każda strona to ciepły, bogaty w wydarzenia i szczegóły wycinek z życia miasta, ludzi, zwierząt i przyrody. Można snuć na ich podstawie nieskończone opowieści, patrzeć jak małe paluszki stukają w ulubionych bohaterów, jak oczy szukają kotka a buzia buczy jak traktor. To ilustracja życia w ciepłym wydaniu, w której chcielibyśmy zakorzenić dzieciństwo na jak najdłużej.
Książka teoretycznie powyżej lat 3, ale z powodzeniem funkcjonuje u dziecka około półtorarocznego.
Mięciusia lalusia. Zestaw zawiera również pluszową butelkę, która na magnes przyczepia się do buzi (dobre! jakież praktyczne gdy trafienie butelką do ust sprawia problem), zabawkę dla lalki i kocyk. Sama lalka ubrana jest w zdejmowaną sukienkę i pieluszkę na rzepy.
Wszystko bardzo ładnie uszyte i przemyślane. To dobra zabawka „na wynos” dzięki poręcznemu nosidełku i niezły pomysł na prezent, bo jest efektownie zapakowana w częściowe pudełko i plastikowy pokrowiec na suwak (który zresztą teraz z powodzeniem służy nam do przechowywania innych zabawek).
Drewniane klocki mają mnóstwo zalet, ale mają też wadę – trudno łączyć je ze sobą polegając na czymś innym niż grawitacja. Z niedomaganiem tym – być może pozornym zresztą – spróbowało zawalczyć Tegu.
To stosunkowo niewielkie i w nielicznej odmianie kształtów, drewniane klocki z magnesem zamkniętym w środku. Magnes jest ukryty wewnątrz klocka tak dokładnie, że naprawdę trudno wypatrzeć łączenie części. Bardzo przyjemne w dotyku, idealnie dopracowane, w różnych kolorach i w… cenie bez kompleksów. Bardzo estetyczne, proste, pięknie zapakowane. W zestawach niewielkich – drogich i bardzo drogich – nieco większych.
Wysokość ceny jest oczywiście funkcją dochodów, przez co staje się względna, niemniej jednak są to klocki luksusowe. Ale trzeba przyznać – oryginalne, z pomysłem, ideą i ekologiczne – a za to trzeba zapłacić.
ps. klocki są teoretycznie przeznaczone od 0+ lat, ale przyłapałam naszą pociechę roczną z całym sześciennym klockiem w buzi
Ba Ba Dum to strona stworzona przez małżeństwo państwa Mizielińskich, którzy przebojem zdobywają trudny rynek książek – i jak się okazuje, nie tylko – dla dzieci.
Tym razem ich charakterystyczne ilustracje stanowią składową darmowej gry językowej, w której można nauczyć się 1500 słów, w każdym z 18 języków. Znajomość słówek możemy zdobywać m. in. w języku angielskim, chińskim, rosyjskim, niemieckim, amerykańskim, japońskim, francuskim, polskim, hiszpańskim i włoskim.
Strona zawiera 5 gier przeznaczonych dla osób zaczynających naukę języka z reguły oferując słownictwo na poziomie podstawowym. Gry to różne rodzaje testu wyboru oraz rozsypanka literowa. Pierwsza gra polega na wybraniu z 4 obrazków właściwego, wskazującego widniejące na środku słowo. Druga na wskazaniu obrazka „ze słuchu” – to bardzo fajna opcja. Trzecia to jedna ilustracja, a aż cztery słowa a czwarta polega na ułożeniu słowa z podanych liter. Piąta gra to poprzednie wymieszane razem. Jak to w grze – zdobywamy punkty: poprawna odpowiedź daje od 1 do 6 punktów, a zła odejmuje punkty.
Nie jest to profesjonalna nauka języka, ale na pewno pomoc, którą warto się posłużyć.
Duńskie klocki Plus Plus, z dobrej jakości materiału, pozbawione substancji niebezpiecznych, spełniające normy i ćwiczące wszelkie zmysły i umiejętności. To wnioski z blogerskich opisów tej zabawki – ja oczywiście pozwoliłam sobie pójść na skróty.
Plusy to niepretensjonalna zabawka, z kategorii tych, które położone od niechcenia na stole podczas statycznego posiedzenia towarzyskiego, zastąpią godnie pukanie w blat długopisem i wkładanie go sobie np. między usta a nos, tudzież składanie serwetki.
Stworzenie przedmiotu o założonym z góry kształcie jest pracą umysłową, wcale nie łatwą. Przypomina mi to trochę zabawę klockami LAQ, o których już pisałam. Myśl musi wyprzedzać działanie, co jest ogólnie pożądaną życiową strategią, ale trzeba pomóc dziecku pokonać początkowe zniechęcenie, które wydaje mi się – może wystąpić.
Zabawa Plusami, to trochę jak rysowanie kwadracikami, idea może trochę zbliżona do Minecraft – skomplikowane modele, tworzone z bardzo prostych elementów podstawowych. Klocki występują w dwóch rozmiarach: w wersji Midi (50 mm) dla młodszych i Mini – 20mm starszych dzieci (w wieku od 3 do 12 lat).
Jest to dobry pomysł na prezent – występują w zestawach różnej wielkości więc pomimo, że tanie nie są, może uda się dobrać coś w zasięgu portfela. Szeroki wybór klocków można znaleźć w sklepie Patalonia.
Niby nic w tym nadzwyczajnego, aczkolwiek rozmach i pomysłowość, a w tle – rodzicielskie zaangażowanie, robią na mnie wrażenie. Kombinację kartonowych pudeł mama z Filipin (powiązana zresztą zawodowo z biznesem kulinarnym), przekształciła w pastelową, w pełni wyposażoną, zabawkową kuchnię dla swojej małej córki.
Pomysł może nie jest nowy, ale wykonanie jedyne i niepowtarzalne – jak zresztą w przypadku każdego tego typu projektu. Dbałość o detale – drzwiczki z uchwytami, pokrętła z pokrywek przy kuchence pozwalają odpocząć dziecięcej wyobraźni w kwestii technicznej, poczuć się jak w prawdziwej kuchni i skupić na „gotowaniu”.
Nasza córka zrobiła ostatnio telewizor z kartonu i muszę przyznać, że podczas tworzenia sprzętu i ramówki programowej było zabawnie. Programy informacyjne były zaprawione sporą dozą fantazji, ale to się przecież zdarza i w prawdziwym życiu.
Zdjęcia: popsugar.com