
Kreatywność wielkanocną trzeba dostosować do wieku i umiejętności, niemniej jednak nie jest to wcale gorszy czas na wykonywania ozdób, niż obfitujący w łańcuchy i ozdoby choinkowe grudzień. U nas powstała palemka i sporo styropianowych jaj pomalowanych farbami i pokrytych techniką decoupage.
Jaja styropianowe są tanie, ale uzyskanie dobrego na nich efektu wcale nie jest proste – styropianowa faktura dość trudno daje się zamaskować. Spod farby wiecznie prześwitują mikro rowki i zagłębienia, a sama farba akrylowa niedokładnie kryje powierzchnie (akwarela i olejna się nie nadają). Niemniej jednak, jeśli wybierzemy jajka o drobnym ziarnie, dobrze wykrojone, a dodatkowo sami wygładzimy je drobnoziarnistym papierem ściernym – możemy uzyskać całkiem znośną powierzchnię.
Odpowiednio dobrane motywy z serwetek, farby akrylowe, konturówka, brokat, perełki w płynie i cienki patyk np. od szaszłyków, do nadziania jajka, potrafią zająć dziecko na długie godziny. W miarę doskonalenia techniki i umiejętności dziecka, możemy pokusić się o kupienie bardziej ekskluzywnego podkładu – są jajka drewniane, porcelanowe i oczywiście naturalne wydmuszki od kurzych poprzez gęsie, aż do strusich. I eksperymentowanie z technikami i możliwościami jakie daje baza z innego tworzywa.
Na YouTube jest bogactwo filmików instruktażowych dotyczących różnorodnego bardzo ozdabiania jaj styropianowych. I chociaż nie mają one wdzięku prawdziwych jaj i wydmuszek, dają sporo możliwości, radości i satysfakcji.
Na zdjęciu jaja styropianowe, ozdobione przez moją 9-letnią córkę.

Nie mogłam się powstrzymać – znalezione na Etsy u Fairyfolk filcowe króliczki w jajkach są hmmm … urokliwe. Nie znam się na technice filcowania, ale przypuszczam, że za jej sprawą powstały. Kosztują niemało, ale jako wyjątkowy prezent tematyczny związany z Wielkanocą nadają się świetnie. Wykonywane na zamówienie, mają duże uszy, małe różowe nosy i puszyste ogony. Mieszkają w filcowych jajach w odcieniach pastelowych: różowym, żółtym, fioletowym, niebieskim i turkusowym.



W Kanadzie w ponad 1300 szkołach w klasach zamontowano rowery stacjonarne. Dzieci, które nie radzą sobie z nagromadzoną energią emocjonalną, które czują się złe, smutne, albo po prostu mają dość siedzenia w ławce – mogą z nich korzystać. Jakież proste, a jakie dalekie od polskiej szkoły. Tej którą przynajmniej ja znam z relacji własnego dziecka i dzieci koleżanek.
Emocje – właściwie jakiekolwiek – są w szkole niepożądane, bo wesołość, smutek, żal czy agresja są przecież elementem niesprzyjającym nauce i na co już w ogóle nie można pozwolić – utrzymaniu dyscypliny. Bo dyscyplina jest w szkole najważniejsza. Niewielu pedagogów ośmiela się hołdować zasadzie, że dyscyplina jest niepotrzebna tam, gdzie rozwiną się więzi i uczucia wyższe. A w każdym razie, nie jest już wtedy najważniejszym narzędziem kształtowania osobowości i umysłu młodego człowieka.
Po ćwiczeniach na rowerze dzieci czują się lepiej, przez co lepiej się z nimi współpracuje. Są bardziej skupione, komunikatywne, odprężone i bystrzejsze. A mniej nerwowe i impulsywne. Nic odkrywczego, bo doświadczył tego chyba każdy, kto podjął jakiś wysiłek fizyczny.
Pojawia się tutaj termin „samoregulacja” zdefiniowanego luźno jako „samouspokojenie”, które wielu uczniom przychodzi z trudem, co jest z kolei źródłem kłopotów i frustracji nauczycieli. Trzeba brać pod uwagę, że każdy przychodzi do szkoły z różnym bagażem emocjonalnym i trudno jest dla wszystkich uczniów stosować te same standardy karności i posłuszeństwa. Jakkolwiek wywrotowo to nie brzmi.
I tak to zamiast pisać o zabawkach wkroczyłam w tematy zupełnie poważne, z zakresu wewnętrznej dyscypliny. Reasumując – takie rowerki mogłyby wyeliminować szereg szkolnych napięć. Czy tez może nie same rowerki, tylko empatyczne podejście nauczycieli i umiejętność ich wykorzystania. To wymaga oczywiście zawierzenia dziecku, że ono naprawdę tego teraz potrzebuje, nie traktowania jako nagrody czy aktywności na zawołanie. A to z kolei wymaga odwagi.
Przyjaciółka opowiedziała mi, że jej syn zapytany na lekcji „Jakie może być jabłko?” odpowiedział: „Obsrane”. Odpowiedź jak najbardziej merytorycznie poprawna, spotkała się z krytyką i odpowiednią adnotacją skierowaną do rodziców. Aczkolwiek można dyskutować nad elegancją takiego zachowania, wydaje mi się, że pewna doza poczucia humoru u nauczyciela, mogłaby rozładować sytuację bez nadawania jej nadmiernego znaczenia. Ewentualnie rowerek stacjonarny zastosowany odpowiednio wcześniej, mógłby zaowocować przymiotnikiem z rodzaju „czerwone”, a już co najwyżej „zgniłe”…

Zamknięte w zgrabnych metalowych pudełkach tworzywo, o ciekawych właściwościach. Prezent uniwersalny o szerokim spektrum wieku i płci. Z kategorii tych, które sprostają sytuacji „ale ja go nie znam” i „ale on/ona się niczym nie interesuje” oraz „nie mam pomysłu”.
Występuje w różnych odmianach, różniących się właściwościami. Ale w zasadzie chyba każda rozciąga się jak plastelina, odbija się jak piłeczka, rozrywa się i strzela bąbelkami powietrza przy ściśnięciu. Poza tym może być przezroczysta jak szkło, albo zmieniająca kolor, magnetyczna, świecąca w ciemności, mieniąca się itp.
My mamy wersję zmieniającą kolor, przezroczystą i taką z oczami. Wszystkie cieszą się powodzeniem, ale moja ulubiona to ta, która na mnie patrzy, bo w zasadzie gdzie by się oczu nie wmontowało to wyglądają … bardzo na miejscu. To ładne oczy, choć dość tępawo patrzą, ale świetnie się komponują z niezbyt subtelnymi rysami, jakie pozwala nam stworzyć masa plastyczna. Są zakończone taką nóżką, którą wsadza się w plastelinę, co bardzo ładnie je stabilizuje, pod dowolnym kątem.
Niektórych może odstraszać cena 40-50 zł za pudełko, ale to jest zabawka do której mimochodem się wraca, jeśli tylko leży na wierzchu. Plastelina jest cicha … rozkosznie cicha. I niewysychająca. Zapewne posiada też jakieś wyszukane właściwości terapeutyczne, których nie umiem nazwać. Ale można tak siedzieć i ugniatać i ugniatać… albo ogłupiające może?!

Piżamy jako strój niewyjściowy, często są marginalizowane w naszych potrzebach ubraniowych. Zwłaszcza w przypadku dzieci uważam to za przeoczenie, bo śpią więcej niż dorośli – wygoda ma tu więc niebagatelne znaczenie. Zwłaszcza, że ciałko delikatne, a wiertliwe i za dnia, i w nocy. Śpiochy jako uniform obowiązujący w pierwszych miesiącach życia, niespodziewanie zaczyna ustępować odzieży, pozwalającej wyjrzeć stopie na świat – z przyczyn wiadomych. Pojawia się więc ważki pytanie – rampers, czy zwykła już piżama? Rampers będący – jak sądzę w swojej ignorancji modowej – to śpiochy bez stóp, mający tę zaletę, że nic się nie zadziera i nie kitłasi. Piżama, by dotrzymać mu kroku powinna mieć długą koszulkę, żeby zapobiec powstawaniu „zimnej przerwy” w okolicy nerek.
Po przetestowaniu różnych marek, których przez miłosierdzie nie wymienię i które piżamy uważały za strój niegodny jakości, zakończyliśmy zmagania w on-linowym sklepie NEXT. W ciągu trzech dni przysłano nam piżamki ładne, miękkie i z bardzo dobrej jakości bawełny. Ponieważ już wcześniej zdarzało nam się kupować tam bieliznę nocną, z całym przekonaniem mogę ten sklep polecić jako źródło dobrych jakościowo uniformów na ciemną część doby.

Miś jako synonim przytulanki ukochanej, której ewentualne zawieruszenie uniemożliwia zaśnięcie dziecku, rodzicom i ogólnie – dalsze normalne życie, jest niezbędnym składnikiem dzieciństwa. Nie chcę mówić, że życie bez ulubionej przytulanki jest jakieś ten, czy coś, ale takie jednak jest, no, mniej trochę jakby… nie?
Więc u nas takie misie są. Jeden jest misiem według systematyki gatunkowej bezsprzecznie, a drugi jest króliczkiem. Oba są kochane i piękne w swojej prostocie, ale każdego z nich jest tylko jeden egzemplarz. A dzieci dwoje. O misia boje.
Przetrząsam więc internet w poszukiwaniu duplikatu, czy choćby godnego sobowtóra – bez efektu. Bo misie są ze sklepu z odzieżą używaną. Dawno wyprodukowane, nie do dostania. Szukam więc w używanych. 36 stron misiów i … żaden jak ten. Firma, jakby nie istniała nigdy, a misie jakby z kosmosu. Konia z rzędem temu, kto …
Z misiami mogą się też wiązać prawdziwe koszmary – jak np. ten tytuł z aukcji Allegro, zwiastujący męki kolek, jeśli zdecydujemy się na tę przytulankę: „Szumiący miś Przytulanka Kolki Gratis!”. Albo inny – tego zawsze naprawdę się bałam – dostajesz misia w rozmiarze XXL, który zawala pół sypialni, a gabaryty wywożą dopiero za dwa miesiące. Te gigantyczne misie są zdecydowanie za tanie, nawet zważywszy na ich brzydotę. Już pomijam fakt, że roztocza znajdujące się w okolicy, dajmy na to, śledziony niedźwiedzia, są totalnie niewytrzepywalne.
Fajne dla dzieci, nie musi być wcale „fajne”. Może być, a nawet powinno być, kompletnie zwyczajne, proste. Niepretensjonalne. Ale z duszą – kochane, swoje. Takie właśnie – nie do znalezienia drugie takie. Nigdzie.

Na przekór publikacjom wszechobecnym w księgarniach, seriom nieśmiertelnym, z grafiką dosadną, krzykliwą i przerysowaną, polecam serię Ulica czereśniowa wydawnictwa Dwie siostry. Nie znajdziemy tu karykaturalnie wielkich oczu, uśmiechów od których może odpaść pół czaszki, zębów tak wielkich że strasznych i humoru rodem z kiepskiego kabaretu. To książki bez słów, w których każda strona to ciepły, bogaty w wydarzenia i szczegóły wycinek z życia miasta, ludzi, zwierząt i przyrody. Można snuć na ich podstawie nieskończone opowieści, patrzeć jak małe paluszki stukają w ulubionych bohaterów, jak oczy szukają kotka a buzia buczy jak traktor. To ilustracja życia w ciepłym wydaniu, w której chcielibyśmy zakorzenić dzieciństwo na jak najdłużej.
Książka teoretycznie powyżej lat 3, ale z powodzeniem funkcjonuje u dziecka około półtorarocznego.

Mięciusia lalusia. Zestaw zawiera również pluszową butelkę, która na magnes przyczepia się do buzi (dobre! jakież praktyczne gdy trafienie butelką do ust sprawia problem), zabawkę dla lalki i kocyk. Sama lalka ubrana jest w zdejmowaną sukienkę i pieluszkę na rzepy.
Wszystko bardzo ładnie uszyte i przemyślane. To dobra zabawka „na wynos” dzięki poręcznemu nosidełku i niezły pomysł na prezent, bo jest efektownie zapakowana w częściowe pudełko i plastikowy pokrowiec na suwak (który zresztą teraz z powodzeniem służy nam do przechowywania innych zabawek).
Drewniane klocki mają mnóstwo zalet, ale mają też wadę – trudno łączyć je ze sobą polegając na czymś innym niż grawitacja. Z niedomaganiem tym – być może pozornym zresztą – spróbowało zawalczyć Tegu.
To stosunkowo niewielkie i w nielicznej odmianie kształtów, drewniane klocki z magnesem zamkniętym w środku. Magnes jest ukryty wewnątrz klocka tak dokładnie, że naprawdę trudno wypatrzeć łączenie części. Bardzo przyjemne w dotyku, idealnie dopracowane, w różnych kolorach i w… cenie bez kompleksów. Bardzo estetyczne, proste, pięknie zapakowane. W zestawach niewielkich – drogich i bardzo drogich – nieco większych.
Wysokość ceny jest oczywiście funkcją dochodów, przez co staje się względna, niemniej jednak są to klocki luksusowe. Ale trzeba przyznać – oryginalne, z pomysłem, ideą i ekologiczne – a za to trzeba zapłacić.
ps. klocki są teoretycznie przeznaczone od 0+ lat, ale przyłapałam naszą pociechę roczną z całym sześciennym klockiem w buzi

Ba Ba Dum to strona stworzona przez małżeństwo państwa Mizielińskich, którzy przebojem zdobywają trudny rynek książek – i jak się okazuje, nie tylko – dla dzieci.
Tym razem ich charakterystyczne ilustracje stanowią składową darmowej gry językowej, w której można nauczyć się 1500 słów, w każdym z 18 języków. Znajomość słówek możemy zdobywać m. in. w języku angielskim, chińskim, rosyjskim, niemieckim, amerykańskim, japońskim, francuskim, polskim, hiszpańskim i włoskim.
Strona zawiera 5 gier przeznaczonych dla osób zaczynających naukę języka z reguły oferując słownictwo na poziomie podstawowym. Gry to różne rodzaje testu wyboru oraz rozsypanka literowa. Pierwsza gra polega na wybraniu z 4 obrazków właściwego, wskazującego widniejące na środku słowo. Druga na wskazaniu obrazka „ze słuchu” – to bardzo fajna opcja. Trzecia to jedna ilustracja, a aż cztery słowa a czwarta polega na ułożeniu słowa z podanych liter. Piąta gra to poprzednie wymieszane razem. Jak to w grze – zdobywamy punkty: poprawna odpowiedź daje od 1 do 6 punktów, a zła odejmuje punkty.
Nie jest to profesjonalna nauka języka, ale na pewno pomoc, którą warto się posłużyć.