Z ciotką i wujkiem „na Ty”

Napisane przez 22 gru 2017 w dywagacje o dzieciach, Psychiczny Piątek
Dodaj komentarz

ciocia-dziecko

 

 

Niniejszym cykl „Psychiczny Piątek, czyli dywagacje na tematy związane z dziećmi” uważam za otwarty. Jak widzicie nazwa cyklu, a dokładnie jedno jej słowo „dywagacje” wskazuje na moją pokorę i domyślnie – niezupełną kompetencję w tej dziedzinie. Pomimo, że zdarza mi się mieć z dziećmi do czynienia i nie zawsze jest to łatwe doświadczenie, miło mi będzie jeśli podrzucicie mi tematy do snucia bezkrwistych refleksji, bądź – zażartych dyskusji.

Sytuacja pierwsza

Niusia została ciotką w wieku lat niespełna dziesięciu. Relacje rodzinne wymusiły na niej to stanowisko, a co bardziej dowcipni nie omieszkali go podkreślać przy nadarzającej się okazji. Jak można przypuszczać przydomek ten był Niusi nie w smak. Jej wyobrażenie o własnej osobie nijak nie pasowało do tego, które miała o ciotkach. Zważywszy na znany jej stereotyp wąsatej, otyłej i w wieku niemalże podeszłym, o zachowaniach akceptowalnych może w kręgu gospodyń wiejskich, czy kółkach różańcowych, ale nie wśród dorastającej młodzieży – CIOTKI, Niusia nie chciała nią zostać nawet z nazwy. Rodzice świeżo narodzonego Grzesia tyleż mieli z tym uciechy, co Niusia zmartwień. Gdy po latach sytuacja straciła jednak nieco na świeżej śmieszności, Niusia nauczyła się sprawę zlewać, a Grześ taktownie używał jej imienia.

Sytuacja druga

Michał było ojcem chrzestnym połowy świata – z racji na swój nietuzinkowy urok osobisty i rozliczne przymioty. Własnych dzieci nie miał więc ci, którym los tego nie oszczędził w geście zawoalowanej zemsty – pod osłonką uhonorowania zaszczytem – prosili go na chrzty swoich pociech wielokrotnie. Jako ojciec pokaźnej już mafii, Michał dbał o relacje z każdą powierzoną mu duszyczką i pławił się w morzu dziecięcego uwielbienia. Ale. Jedna z jego córek chrzestnych, oprócz sympatii darzyła go szacunkiem na tyle dużym, że mówiła do niego „WUJKU”. A tego Michał znieść nie mógł. Bo pomimo, że młody już specjalnie nie był – czuł się taki ciągle, bo czoło miał gładkie, ciało sprawne i umysł jasny. Nazywanie go wujkiem odbierał raczej jako przytyk i przejaw niepotrzebnego dystansu, niż dowód uznania. Niestety nijak nie mógł z ową córką dojść w tej materii do porozumienia – on do niej „mów mi po imieniu”, a ona swoje „wujku”. I tak trwali w tej patowej sytuacji.

Sytuacja trzecia

Rodzice dwóch istnień ludzkich, upatrzyli sobie na matkę chrzestną jednego z nich osobę o chęciach dobrych, ale z „kompleksem Niusi” z sytuacji pierwszej. Otóż i u niej – pomimo wieku już zupełnie słusznego, terminologia CIOCI przyjąć się nie chciała. Komunikowała to powyższej rodzinie, która jednak trwałą w swym nieprzejednanym uporze, że dziecko kobietę dorosłą ciotką zwać musi. Argumentowali to tym, że używanie jej imienia przez nieletnich byłoby przejawem przynajmniej braku szacunku, jeśli nie obrazą nawet. Barbara bywając u nich nie reagowała na zagadanie dzieci, bo po prostu nie wiedziała, że „ciociu” to do niej. Nie zawsze w każdym razie. Czuła się też starszą niż była w rzeczywistości – głównie mentalnie, bo przecież wiadomo, że z „ciocią” to nie na każdy temat da się pogadać. I między Bogiem a prawdę przecież ich ciotką nie była. Niemniej jednak, nie mogła obstawać przy swoim, bo to uniemożliwiłoby realizację zamierzeń wychowawczych rodziców.

 

Wszystkie sytuacje są z życia wzięte, choć oczywiście jakiekolwiek podobieństwo do znanych mi osób, jest czysto przypadkowe. I teraz – kto tak właściwie powinien o tym wszystkim decydować? Która relacja jest tutaj najważniejsza i czyje zdanie nadrzędne? A może inaczej – czyje uczucia najbardziej wrażliwe? Każdy z tych przypadków jest inny i każdy w jakiś sposób sformalizowany. Ja akurat jestem zwolenniczką mówienia sobie po imieniu w wielu przypadkach – pod warunkiem, że druga strona to akceptuje. Jeśli zgoda nie jest obopólna, albo ktoś czuje się skrępowany wtedy powinna ustąpić strona bardziej odporna psychicznie czyli w sytuacji pierwszej rodzice Grzesia, w drugiej Michał, a w trzeciej Barbara.

Jestem zwolenniczką teorii, że szacunek w żaden sposób nie wiąże się z nazwaniem relacji i tytułowaniem. Budowanie szacunku – tak samo jak dobrej relacji, to proces długotrwały. A relacje trudniej budować, jeśli stwarzamy sztuczny dystans, albo – jeśli próbujemy go sztucznie zlikwidować.

Są też sytuacje, kiedy dziecko używa formy bezosobowej i też się męczy bo nie wie jak powinno być. Jak jest w Waszych rodzinach? Czujecie się dotknięci, jeśli dziecko mówi Wam po imieniu? A może bardziej wtedy kiedy nie chce?

 

Photo by Jon Flobrant on Unsplash




Odpowiedz