Każdego wieczoru tydzień przed Mikołajkami, 25 kilogramów uwieszonych na naszych szyjach powtarzało jak mantrę „tak baaardzo chciałabym dostać Super Slime na Mikołajkiiii”. Rytuał był prowadzony z takim ładunkiem emocjonalnym, że nasza podświadomość przekonała naszą jaźń i Super Slime został przyjęty w poczet domowego rozgardiaszu. Zestaw składający się z książki Super Slime i pudełka zawierającego potrzebne produkty, zamówiliśmy na stronie slimebox.pl. Pomysł sprzedawania książki z boxem zawierającym składniki uważamy za bardzo udany, bo razem tworzą sensowny zestaw prezentowy. Ponadto układ taki opłaca się obu stronom, bo część składników jest trudna do kupienia w niewielkiej ilości (np. styropianowe kulki). Z kolei kupiona hurtowo i podzielona na porcje, stanowi – jak mniemam – przykład udanego przedsięwzięcia biznesowego.
W zestawie znajdowała się oczywiście książka Super Slime – Alyssy Jagan, a ponadto klej PVA (niby wikolowy, ale podobno nie wszystkie się nadają), zestaw aktywator (powoduje ścinanie się kleju i można zastępować go podobno płynem do prania/do soczewek/boraksem) – czyli płyn plus soda oczyszczona, brokat, cekiny, barwnik (kolory są niespodzianką), styropianowe kulki, piasek kinetyczny i dwa pudełka do przechowywania gotowych mas. Nie wiem co ze sztucznym śniegiem, który miał być w pudełku – mam wrażenie, że dostaliśmy dwie torebki styropianowych kulek. Ale może w swojej ignorancji nie odróżniam śniegu od styropianu – w końcu śnieg zimą zaczyna u nas zakrawać na anomalię klimatyczną.
O skali zjawiska jakim jest chęć jednoczesnego zanurzania się w kleju, cekinach i detergencie naraz, niech świadczy fakt, że profil 16-letniej autorki Super Slime na Instagramie śledzi ponad pół miliona fanów. Prawdopodobnie wśród nich znalazła się nasza córka, bo perspektywa samodzielnego wykonania ponad 100 slime’ów w domu, wydała jej się przynajmniej kusząca. Zaletą inspiracji slime’owych jest to, że do ich realizacji potrzebne są raczej ogólnodostępne, tanie i bezpieczne składniki. Przykładem niech będzie mąka, klej, brokat czy pianka do golenia. Projekty mają różny stopień trudności od prostych po dość osobliwe. I tak rozpoczynamy naszą przygodę od mas bazowych i podstawowych, a w perspektywie mamy masy puszyste (fluffy slime), brokatowe (glitter slime), tęczowe (rainbow slime) czy emitujące strzelające dźwięki (crunchy slime). A oto nasz pierwszy slime:
Podsumowując – slime to masa domowej roboty o różnych kolorach i strukturach. Książka z przepisami nadaje kierunek naszym eksperymentom i praktycznie zapewnia satysfakcjonujący efekt. Przypominam sobie z pewną nostalgią, że latem obserwowałam powstawanie wszelakich błotnistych brei w ogrodzie. Nie mam nic przeciwko babraniu się w ziemi z domieszką wody, kwiatowych płatków i kamyków, ale właśnie trwa półroczny listopad i wersja domowego laboratorium bardzo mi odpowiada. Przyjemnie też jest obserwować jak dziecko zabiera się do czegoś z entuzjazmem i nowymi pokładami energii.