Miś jako synonim przytulanki ukochanej, której ewentualne zawieruszenie uniemożliwia zaśnięcie dziecku, rodzicom i ogólnie – dalsze normalne życie, jest niezbędnym składnikiem dzieciństwa. Nie chcę mówić, że życie bez ulubionej przytulanki jest jakieś ten, czy coś, ale takie jednak jest, no, mniej trochę jakby… nie?
Więc u nas takie misie są. Jeden jest misiem według systematyki gatunkowej bezsprzecznie, a drugi jest króliczkiem. Oba są kochane i piękne w swojej prostocie, ale każdego z nich jest tylko jeden egzemplarz. A dzieci dwoje. O misia boje.
Przetrząsam więc internet w poszukiwaniu duplikatu, czy choćby godnego sobowtóra – bez efektu. Bo misie są ze sklepu z odzieżą używaną. Dawno wyprodukowane, nie do dostania. Szukam więc w używanych. 36 stron misiów i … żaden jak ten. Firma, jakby nie istniała nigdy, a misie jakby z kosmosu. Konia z rzędem temu, kto …
Z misiami mogą się też wiązać prawdziwe koszmary – jak np. ten tytuł z aukcji Allegro, zwiastujący męki kolek, jeśli zdecydujemy się na tę przytulankę: „Szumiący miś Przytulanka Kolki Gratis!”. Albo inny – tego zawsze naprawdę się bałam – dostajesz misia w rozmiarze XXL, który zawala pół sypialni, a gabaryty wywożą dopiero za dwa miesiące. Te gigantyczne misie są zdecydowanie za tanie, nawet zważywszy na ich brzydotę. Już pomijam fakt, że roztocza znajdujące się w okolicy, dajmy na to, śledziony niedźwiedzia, są totalnie niewytrzepywalne.
Fajne dla dzieci, nie musi być wcale „fajne”. Może być, a nawet powinno być, kompletnie zwyczajne, proste. Niepretensjonalne. Ale z duszą – kochane, swoje. Takie właśnie – nie do znalezienia drugie takie. Nigdzie.